Wiem, że większości ludzi nie pasuje do mnie obrazek przygnębionej osoby ale chciałabym się przyznać przede wszystkim przed sobą do pewnej rzeczy. Ostatnio jest u mnie źle i sama doszłam do wniosku, że jest to chyba depresja. Nie potrafiłam przyjąć tego do świadomości, że mogło to i mnie dotknąć bo ta choroba wydawała mi się ogromnie odległa. Ciągłe poczucie tego, że jestem bezwartościowa towarzyszy mi od kilku lat. Od września jest ze mną gorzej. Dręczą mnie myśli o tym jakie moje życie będzie słabe i że nic w nim nie osiągnę. Nie lubię pokazywać nikomu tego co zrobiłam bo jeszcze żadna moja praca mi się nie spodobała. Bo czemu coś co zrobił ktoś tak nieznaczący jak ja miałoby się komuś podobać?
Nie lubię jak ktoś mnie pyta czy coś się stało, nikomu nie opowiadam o tym co mnie boli, praktycznie wcale się nie zwierzam. Najlepiej mi samej ze sobą, bez ludzi. Często w towarzystwie się wyłączam i zaczynam myśleć o czymś innym albo milknę, na czym ostatnio złapałam się kilka razy i zaczęłam zauważać, że nie dzieje się to od niedawna. Wolę żyć w moich marzeniach i zamknąć się tylko na siebie ale to jest niemożliwe. Próbuję się wyciągnąć z tego. Zaczynam przeżywać coś co w portugalii zostało określone nazwą "saudade". Wieczna melancholia. Czasem z tym mi nawet dobrze, a przywykłam do tego na tyle, że nie wyobrażam siebie innej. Chyba już nawet wyzbyłam się wszystkich uczuć jakie może odczuwać człowiek. Staję się wrakiem. Nawet spotkania z chłopakiem nie pomagają. Czasem nie mam ochoty się z nim widzieć, a on nie potrafi zrozumieć dlaczego. Ale nie chcę mówić o tym ludziom, bo ja nie potrzebuje sztucznego współczucia od nich i jakiegoś specjalnego traktowania. Muszę ruszyć z tego miejsca, bo się w tym sama zatracę....
niedziela, 25 czerwca 2017
czwartek, 26 stycznia 2017
Jest coraz trudniej...
Ostatnio złapała mnie jakas mini depresja.. próbowałam wypierać to, mówić sobie, że wszystko jest wporządku. Nie mogę sama siebie dłużej okłamywac i może jak tu się przed wami przyznam to będzie mi lepiej. Jest mi tak ciężko każdego dnia zakładać maskę szczęśliwej osoby. Tymczasem nikt nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo jestem nieszczęśliwa.. Kiedyś miałam na tyle odwagi żeby uznać jakąś moją pracę za dobrą.. Teraz wszystko jest beznadziejne, wszczystko co robię nie jest wystarczająco dobre przez co tracę zapał do dalszego rozwijania umiejętności. Stoję w tym śmiesznym korku i nie mogę się ruszyć, nie mogę się od tego uwolnić. Jest tak źle. Wiem, że przedstawiam siebie jako taką motywatorke wiecznie zadowoloną z życia ale chyba sama potrzebuję takiej osoby jaką tu odgrywam. Uwielbiam pomagać ludziom, bo wtedy czuję się naprawdę potrzebna. Czasem też powiem coś mądrego, a to uczucie że jakaś osoba nagle stała się szczęsliwsza dzięki mnie naprawdę mnie uszczęśliwia... ale moje szczęście gdzieś uciekło.. i nie mogę go odnaleźć. Kiedyś radośc sprawiało mi tworzenie i czytanie o różnych artystach, to było moje życie. Teraz nie potrafię się nim cieszyć. Najchętniej zostałabym sama ze sobą, nie wychodząc do nikogo .. sama z moimi myślami. W duszy jestem introwertykiem, choć ludzie myślą, że jest inaczej. Taką osobę odgrywam każdego dnia. To moja rola, którą opanowałam już do perfekcji.
Uwielbiam noc. Uwielbiam rozmyślać nad tym co mogłabym robić i wymyślać nowe scenariusze mojego życia. Chciałabym czasem żyć w takim perfekcyjnym złudzeniu, ale jest to niemożliwe. Najbardziej jednak brak mi kogoś kto byłby ze mną ciągle i wspierał mniew każdej sekundzie mojego życia.
Ostatnio doszłam do tego czego mi brakuje w życiu. Miałam taką wewnętrzną pustkę, któej nie potrafiłam zapełnić, ani racjonalnie wytłumaczyć czego we mnie nie ma. Nie ma we mnie miłości i zarazem brak mi jej. Chciałabym tą dziurę w sobie wypełnić, ale sama tego nie zrobie. Czasem też czuję, że to ja nie potrafię kochać, choć może nie spotkałam jeszcze tej prawdziwej miłości a kiedy ona sie pojawi chciałabym nauczyć się kochać na nowo. Na świeżo z nową pustą kartką. I chciałabym , żeby ta osoba ją wypełniła, i żebym w końcu nie była sama....
Uwielbiam noc. Uwielbiam rozmyślać nad tym co mogłabym robić i wymyślać nowe scenariusze mojego życia. Chciałabym czasem żyć w takim perfekcyjnym złudzeniu, ale jest to niemożliwe. Najbardziej jednak brak mi kogoś kto byłby ze mną ciągle i wspierał mniew każdej sekundzie mojego życia.
Ostatnio doszłam do tego czego mi brakuje w życiu. Miałam taką wewnętrzną pustkę, któej nie potrafiłam zapełnić, ani racjonalnie wytłumaczyć czego we mnie nie ma. Nie ma we mnie miłości i zarazem brak mi jej. Chciałabym tą dziurę w sobie wypełnić, ale sama tego nie zrobie. Czasem też czuję, że to ja nie potrafię kochać, choć może nie spotkałam jeszcze tej prawdziwej miłości a kiedy ona sie pojawi chciałabym nauczyć się kochać na nowo. Na świeżo z nową pustą kartką. I chciałabym , żeby ta osoba ją wypełniła, i żebym w końcu nie była sama....
Subskrybuj:
Posty (Atom)